Nazajutrz była pierwsza niedziela w wyzwolonej ojczyźnie. Przed stojącym na bocznicy transportem zjawił się przedstawiciel PCK i ofiarował bony żywnościowe dla najbardziej potrzebujących. Piękna myśl. Tylko jak zwykle skorzystali najsprytniejsi. Dla pozoru pewną część bonów przydzielono wielodzietnym matkom. Mroczkowska bonów nie otrzymała. Miała przecież tylko jedno dziecko, poza tym była dumna i nigdy się nie skarżyła… Ale gdy ona otaczała pietyzmem swój honor, inni zadowalali się zjadaniem należnej jej części. Jednak owej niedzieli nie tylko o nią chodziło. Dla siebie nie poniżyłaby się do wtajemniczania osób postronnych w osobistą sytuację. Dziś jednak chodziło o ukochane dziecko, uśmiechające się przez sen, spokojne pod matczyną opieką.
Jakby dla większego jej udręczenia ci, którzy otrzymali bony żywnościowe, wracali z punktu PCK niosąc prawdziwe, wielkanocne przysmaki: chleb, jajka, kiełbasy i w dzbankach gorącą kawę z mlekiem… W skroniach nieszczęsnej matki gwałtownie pulsuje krew, myśli kłębią się uparcie wokół natarczywego pytania:
– Co będzie, gdy za lada chwila Izunia przebudzi się i zobaczy, że inne dzieci jedzą te przysmaki, tylko ona… O Boże!..
Mroczkowska już się nie waha. Półprzytomna wybiega z wagonu, kierując się do punktu PCK, w którym kilka kobiet rozdziela prowiant. W paru słowach wyjaśnia sytuację. Jakże drogo ją to kosztuje! Na szczęście zastała zrozumiana… Otrzymała kilogram pytlowego chleba, cztery ugotowane na twardo jajka, dwie porcje kiełbasy, trochę cukru oraz bony na gorącą kawę i obiad. Podziękowawszy, na skrzydłach biegnie do swego wagonu. Nie zwraca uwagi na złośliwe docinki kierowane pod jej adresem…
– Patrzcie! Ma tylko jedno dziecko, a po żywność poleciała.
– Paniusia przecie. Wszędzie się wepchnie.
– I dostanie. Swój swego popiera. Te z punktu PCK też paniusie.
– Niech sobie mówią, co chcą – myśli – sumienie mam czyste, a dziecko nakarmię. Gdy weszła do wagonu, mała już nie spała. Uśmiechnęła się do matki.
– Córeczko, zobacz, co przyniosłam!
Ukazała dziecku przyniesione skarby… Izunia nie była pewna, sen to czy jawa? Matka zaś, wziąwszy dzbanek, pobiegła po kawę.
– Jaka szczęśliwa ta pierwsza Wielkanoc – myślała Janina, patrząc jak Izunia delektuje się smakołykami, jak pracowicie żują jej drobne szczęki, a oczka iskrzą się zadowoleniem sytości. Sama napiła się tylko kawy i zagryzła kromką chleba licząc, że w południe posili się jeszcze zupą. Resztę chleba i pozostałe specjały schowała na potem.
W tę pamiętną niedzielę i następnego dnia wszystkie dzieci z transportu najadły się do syta, ponieważ podwieziono kotły z gorącą zupą, którą wydawano bez bonów. Poweselały więc, rozszczebiotały się i ze śmiechem uganiały się przed wagonami.
Janina Mroczkowska, Gozdawianka – Pod wiatr